poniedziałek, 26 września 2011

Dzień,jeden na milion

Gdy myślę o sobocie zaczynam sama do siebie się uśmiechać.W sobotę wybraliśmy się w trojkę na wesele do Ciechocinka.Z G. ,bo od początku byłyśmy razem zaproszone oraz z P. ,bo myślałam ,że G. będzie zajęta właśnie tego dnia. Umawiałam się tez więc i z nim prosząc o podwózkę oraz towarzystwo.A kiedy okazało się ze jednak pojedziemy wszyscy razem bardzo mi się ten pomysł spodobał.Po kościele mieliśmy w planach połażenie po Ciechocinku.
Po głowie jednak gdzieś mi chodziło ,że na kościele może się nie skończyć,intuicja mi mówiła ,że Monika może zaprosić nas wszystkich na swoje wesele,choć powtarzałam sobie też ,że to przecież niemożliwe,bo ma komplet gości.A jednak ,tak nas zapraszała,że nie wypadało odmówić,zresztą chyba na to zaproszenie trochę gdzieś w duchu liczyłam .Z resztą tak eleganckiego i wyszykowanego P. jeszcze nie widziałam ,pasował na wesele jak ulał.A wiec wyruszyliśmy w stronę domu weselnego.Mieliśmy być godzinkę,choć jak sobie na miejscu uświadomiłam ,że to nie realne i nawet nie wypadało by wyjść.Jednak nikt z nas nie myślał o wychodzeniu;godzinka zamieniła się w trzy super godziny.Wesele było bardzo kameralne.Było około 3o gości. Trudno jest opisać o emocjach,o uczuciach.Być może nie uda mi się tu tego wam przekazać.Wiem jedno mam najwspanialszych przyjaciół na świecie,nie zamieniłabym ich za nic ,ani na nic ,ani na nikogo innego ; są bezcenni! I nie piszę tylko o G. i P.,ale i o E. i wielu innych bardzo sedecznych osobach.
Wracajmy jednak do historii . Było naprawdę przemiło ,Florcia się rozchmurzyła ,ktoś wcześniej zrobił jej ogromną przykrości i było jej bardzo smutno,co i mnie smuciła i martwiła ta sytuacja. Ale na szczęście wrócił jej uśmiech na twarz ,wiec się uspokoiłam.Zresztą nasz towarzysz bardzo dbał o to by nam humory dopisywały.Z podziwem obserwowałam jego łatwość w nawiązywaniu kontaktu z obcymi sobie ludźmi.Ja choć znałam siostrę panny młodej,nie wiedziałam jak zagadać ,o czym.Gdy głośno graja mnie praktycznie nie słychać i ja kiepsko słyszę innych.On natomiast zjednywał sobie tak łatwo sympatię.Dzięki niemu obydwie czułyśmy się swobodnie na weselu...I wiecie co ,brałam udział w dwóch zabawach i nie pozwolono mi się z nich wymigać :-D :-D  .No i ...''tańczyłam'' a to z Florcią, z nią potrafiłam wyluzować i Sparrowem.I zaskoczył mnie kolejny raz ,że podszedł do tego bardzo swobodnie [nie można było tego powiedzieć o mnie] i z humorem. Nie wiedziałam jak się zachować,miałam ochotę zwiać.Na moim wózku nie mogę wyczyniać piruetów,niczego nie mogę. Moje ręce tez nie wiele mogą,nie mogą kiwać się w rytm muzyki. Wiec jakoś mi głupio było.Ale mój tancerz spisał się na medal.
Będąc w bardzo dobrym nastroju wpadłam na super szalony pomysł.Cieszę się,że moi przyjaciele odnieśli się do pomysłu  pojechania na Solanki entuzjastycznie .A że dojazd nie był daleki pojechaliśmy.I o 20.30 znaleźliśmy się na Inowrocławskich Solankach.Pięknie są one nocą podświetlane.Mienią się kolorami tęczy.Mogliśmy poczuć się władcami tego miejsca,bo oprócz nas praktycznie nikogo tam nie było. Do domu wróciliśmy po 23.00 
Sparrow był najlepiej ubranym spacerowiczem tego wieczoru.Ach i bym zapomniała.Myślę,że mieliśmy być na weselu .Florcia utkwi pannie młodej ,czyli Miłce na zawsze w pamięci,bo to ona ja uratowała z opresji.A uratować pannę młodą i jej pomóc,to jest coś :))))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz