poniedziałek, 28 lipca 2014

Zfrustrowana

Moja mama dziwi się,że  dla mnie duże znaczenie ma zdanie mojej G,że dzięki niej mam więcej wiary w siebie.Złości się,że ona mówiła mi podobnie ,że w czymś mi dobrze ,a że o tym zapomniałam,że ona twierdziła podobnie.Mam ochotę brzydko powiedzieć. Gówno prawda!
Zazwyczaj jak coś chciałam to słyszałam,że nie ,bo tak będzie nie ładnie.Pokazywać rami żle,bo to taka niedbałość,że lepiej i korzystniej,jak nie będzie widać.To nie jest budowanie czyjejś wiary w siebie.Wręcz pojawia się niepewność i wątpliwości.
I teraz powtórka z rozrywki. Kilka lat temu pierwszy raz udało mi się kupić leginsy,które nie wiszą mi na nogach.Ładne turkusowe.Założyłam je na turnusie z długą tuniką. Mówiła,że ładnie mi,że dobrze się moje  nogi prezentują,że to ja wymyślam,że niby nie mogę,że mi brzydko a nie ona,oczywiście nie lubię swoich chudych nóg,ale jakoś nikt nie przekonywał mnie też ,że jest inaczej ,a ja tego potrzebowałam...A co dziś słyszę gdy chcę założyć te leginsy ??? ,że nie,że tylko w domu,kręci nosem,że na wyjście się nie nadają...I jak ja się mam czuć?Jak mogę jej wierzyć? Wychodzi na to ,że w niczym mi nie jest dobrze,tak czasem przynajmniej się czuję. Jak cię ktoś będzie niósł czy będzie dobrze leżeć?...Wiesz,że ja chcę dobrze dla Ciebie.Nie wiem...Co rusz mówi co innego.
Dziś ma przyjechać dawno niewidziany gość,jest upał i chciałam założyć coś lekkiego,nie cholerne dzinsy,nawet te letnie będą za ciepłe. Jestem rozgoryczona a miałam cieszyć się tym dniem a nie ....ech. Rodzice i ich dobra dla nas.... Z jednej strony mama jest mi pomocna i kupuje mi dużo ciuchów ,sobie nie kupi a mi tak ,takich co chcę ,nawet czasem gdy nie powinna to coś mi kupuje [a ja próbuję jej wybić to z głowy,a z drugiej strony nie pomaga mi za bardzo budować dobrej samooceny...Wiem chce dobrze według swojego poczucia smaku czy własnego gustu. Oczywiście czasem próbuje mi narzucać swoje ,ale bardzo się przed tym bronie.
To samo mam z goleniem nóg,po co Ci to, włosów nie masz i robi focha,naburmusza się. Jak dziecko.  Mam już dość,ogolę te cholerne nogi ,chociażby po to ,by postawić na swoim ! By się lepiej poczuć sama ze sobą,bo chyba to jest najważniejsze ! Mama ma golusieńkie łydki ,natura była dla niej łaskawa. Nie każdy tak ma.Mam ochotę podwinąć nogawki a nie podwijać, bo nie mogę z głupiego powodu .

sobota, 19 lipca 2014

Po mimo...

Pomimo takiego a nie innego stanu ducha opiszę cudny dzień czwartkowy. Kocham wodę i najlepszą rzeczą którą stworzył Stwórca jest woda. Jako ,że mam SMA nie mogę się tą miłością cieszyć,nawet tej milości nie mogę rozwijać... ironia losu,większość miłości muszę w sobie tłumić i zabraniać im instnieć...
Jednak ten dzień czwartkowy był niespodzianką dla mnie.
G.  napisała:
Zabierz opaskę na włosy,ciepłą bluzę i apaszkę .Przyda Ci się bo będzie byjać...
Bujać?
Bujać może w powietrzu i na wodzie...na wodzie! Wielki banan pojawił się na mej twarzy ,ale starałam się
nie kombinować za daleko wyobrażnią ,bo może to nie woda...a  cokolwiek będzie ,będzie fajnie,byle po za domem.
Pojechaliśmy nad jezioro z wypożyczalnią rowerków wodnych.Kiedyś ,raz pływałam z bratem i kol na rowerku. To była ekstremalna wycieczka,bo rowerki były niskie,pedałowało się pol leżąco.Nie wiem jak brat mnie utrzymał , na kolanach,było nie wygonie ,ale wrażenia super. Teraz ten model rowerka był jak ferrari ,duży i wygodny.
Ułożenie sie nie było początkowo łatwe,trochę przechylałam sie na lewo i widziałam tylko to co przedemna i na lewo,gorzej było z patrzeniem w prawo.Nie siedziałam w pionie ponieważ foteliki taki miał kształt i  pod głową nic nie miałam i nie mogłam jej utrzymać samodzielnie ,więc ręcznik powędrował pod mój kark i siedziałam mocno zsunięta. Było bardzo wygodnie. Ruszylismy w nasz rejs.My babeczki z tyłu,a naszym kapitanem był K.Ubranka się nie przydały bo dzień był bardzo upalny.



Wypłyneliśmy na środek jeziora,wiatr nawet ustał.Opalałam się G. i K. czasem chlapali mnie wodą a gdy zachodziło słonko lekko za chmurkę pojawiał się przyjemny wietrzyk. K. kilka razy wskoczył do wody,och jak bardzo chciałam zrobić to samo... Tak w połowie naszej pływackiej wycieczki się poprawiałam i tak dobrze to zrobiłam ,że mogłam patrzeć swobodnie i na lewo i przed siebie i na prawo. Pływaliśmy półtorej godzinki. Póżniej zeszliśmy na stały ląd pod parasol. Obserwowałam ludzi i niestety pomyślałam o kimś,tego kogoś życiu jak ono będzie wyglądać za jakis czas ...ale otrząsnęłam się zaraz odganiałam nostalgie ... na lądzie te wszystkie myśli zostały,woda mnie kołysała i pozwalała wszystko zostawić za sobą. Ląd jak to ląd ,stąpa się po nim twardo,wraca realizm życia...
Moje chude nóżki,jeszcze tu blade...
Z perspektywy mojego leżaka. Tak dobrze mi tam z nimi było. Cały dzień z moją kochaną 
Parą Młodą...

piątek, 18 lipca 2014

Zastanawiam sie...

Po co ten blog...po co te posty? Po co komu moje sprawozdania z wypadów... rozterek życiowych...po co?
Pisze czasem o pierdołach-tak mogą odczytywać to postronni , moich wydarzeniach z życia ,może mało istotnych  dla innych, tych radościach które pomagają mi dalej żyć  i znajdować jeszcze w tym życiu jakiś sens...Lecz w glowie tyle się dzieje ,tyle pokoi bez tapet,bez barw. Lęków i znaków zapytania bez odpowiedzi... Czasem boję się co dajej,czy zdołam się oswoić z tym co nieuniknione? Czy wespne się na swoj Everest? Everest zapomienia,pogodzenia się z rzeczywistością,stratą ? Piszę więc ,że jałam smaczne lody w Mielnie,na spółe z mamą...by wrócic do tego  co beztroskie. Ginące gdzies w codzienności spraw,coś oczym po chwili nikt nie pamięta,bo ma to na co dzień ; może po to sięgnąć o tak,bez wysiłku... Lody - smak dzieciństwa,świata bez trosk, świata szczęśliwości...

 Moje były owoce leśne,maliny,borówka ,truskawki i czerwona porzeczka. Lody 2 gałki jagodowe.
Kolezanka skuszona lodami w nazwie ,,egzotyczne'' takie też wzieła. I miała kiwi ,banana ,winogrono i ananasa. 
Nie żałowałam . Pucharki jednak wygladają pięknie... czasem jest pięknie,czasem życie wpuszcza nas do pokoju zapomnienia i jest pięknie ....
Przyjaciele pomagają mi  oderwać się od tego swojego ,,ja''- tej łatki  którą przypisało nam życie nie pytając o zgodę ... i dzięki tym aniołom można poczuć się kimś ważnym ,tak normalnym...

czwartek, 17 lipca 2014

Unitral

Nadszedl czas na opowiastkę o spa Unitral. Opowieść nie bedzie długa,bo hotelu za bardzo nie trzeba przedstawiać.
 Takie widoki mielismy z balkonu. Patrzac na lewo bylo widac luksusowe apartamenty.
 Na prawo patrzac ,kawałek parkingu. Na wprost był dach i wieszcholki drzew.
 Ten bar [czy jak to nazwać] obok recepcji. Zamowiłam tam sobie dobre ciastko. Szkoda,ze nie zrobilam mu zdjecia ,bo naprawde bylo apetyczne i ładne. Duzy telewizor na scianie gdzie głównie leciały mecze.
 Bardzo mi sie podobały gablotki z wystrojem i wystawy wina. Fajny i elegancki sposób.
 Korytarz ,ktory prowadził z recepcji do dwóch wind ,ktore na dole zazwyczaj stały otwarte.Zaraz obok wejscia do spa jest jeszcze jedna przeszklona winda.
A tu tencza...
Jak to SPA ,full wypas. Jak ktos moze korzystac 
z tych wszystkich bajerow to ma fajnie.
Personel jest przemily i przyjazny.Jeszcze nigdy się
z tak miłymi ludzmi w sanatorium ne spotkałam...
W pokojach brak tylko czajników,
trzeba je sobie wypozyczyć.Jednak nie ma sie co ociągać,
bo zaduzo sztuk ich tam nie mają.
Unitral polecam wszystkim.
O tyle bylo wygodnie w budynku,że jadalnia była na 1 pietrze,
więc nie bylo trzeba za każdym razem na posiłek zjeżdzać winda.
Przed jadalnią był koncik wypoczynkowy.
Tu widać tylko część jadalni i nasz stolik zaraz przy barze
z trunkami wyskokowymi.
 A tu nasz pokoik.Duży w kwadracie.Tu po lewej...
...tu po prawej. Jedyny duży minus,że w pokoju
nie da się serfować po internecie,ponieważ zasięg
jest za słaby.


wtorek, 15 lipca 2014

Ukojona w ramionach...

Dziś mi się przyśniłeś,... nie ty czytelniku tego posta ,a On. Ty ,który myślałam,że już nie wrócisz do mych snów. Ty który odleciałeś do nowej swej muzy zabierając ze sobą  me sny... Dziś  przyszedłeś nieoczekiwanie,tak jak zawsze ze mną żartowałeś .I znów ofiarowałeś mi swe ramiona, mogłam się w nich schować i poczuć się bezpieczna,ukojona...Mój anioł stróż

poniedziałek, 14 lipca 2014

Witajcie

W piątek nie mogłam doczekać się ślubu ,nosiło mnie. Chciałam juz zaraz. W sobotę od rana przygotowywania,o 13 makijaż ,na koniec przed wyjściem paznokcie,wychodziłam jeszcze z mokrymi i biegłam ,tz prułam elektrykiem by się nie spożnić. To wszystko było jak we śnie,najlepiej pamiętam kościół. Wzruszyłam się jak zobaczyłam moją G,była taka piękna w tej bieli,zachwycająca... Byli piękni. Dostałam piękny bukiet słoneczników ,taki sam jak Panny Młodej. Pan Młody miał też przypięty w kieszonce  słonecznik i jego świadek też.
Wszyscy byli piękni....
Póżniej zbierałam koperty.Przyjaciel pomagał mi się przepchać to Nowożeńców,bo ludzie tak mnie oblegli ,ze sama nie dałabym rady...Trochę byłam jakby wycofana momentami,nie umiałam się znależć,gdzie powinnam stać co robić...Przez wiele tygodni wszystko było w moim życiu pod kontem tego jedynego dnia. Uważanie na siebie nad morzem by się nie przeziebić,a jak coś zabolało był blady strach,że coś może mi być. Póżniej po powrocie z wypoczynku ciagle spotkania a to z krawcowa a to znow cos innego i zylam w dziwnym napieciu,by wszystko bylo idealnie.
Pozniej pojechalismy na sale. Co tu duzo mowic bylo wesoło.Parkiet nie byl za duzy i tanczenie na elektryku bylo trudne.A tym bardziej było to trudne,że byly dwa wózki. Musialam uwazac i czesto patrzec w dol by oszczedzic nogi wszystkim w kolo,a gdy patrzylam w oczy partnera to na kogos najezdzałam. I jak tu znalesc kompromis? :-)
Byly tany i podspiewki przy stole. O malo co bym zlapala bukiet.Tak szczerze gdyby sie nie odbil od mojej reki, to by był moj.Jednak nie chciałam krzyczeć moj ci on...Wiec była powtorka z rzucania. Nie chciałam też go złapać,bo odgrywanie czyjejś panny młodej bardzo by mnie krepowało. Pozniej byl konkurs gdzie mialam spiewac z przyjacielem.Ja osoba,ktora ma fobie,stracilam kompletnie glowe,zaspiewalam refren i zonk. KONIEC i cisza . Moj kumpel zaczoł rappowac i bylo wesolo,tylko ja chcialam zniknac i bylo mi wstyd ,ze tak zareagowałam... Wygral wodke,musze mu ja dac. Szkoda,że to minelo,nie karaoke a slub i ta cala atmoswera.... Szkoda,ze nie mozna zatrzymac czasu i chlonac tej atmosfery ,ktora bylo sie częścia. Dla wielu to tylko ślub,kolejny,dobra zabawa. Dla mnie to duzo duzo wiecej.

piątek, 11 lipca 2014

Ten dzien

Jutro wielki dzien. Tak jak i dla Panny Mlodej ,tak jak i dla mnie. Teraz to trzeba logistycznie wszystko rozegrac by sie w czasie zmiescic ze wszystkim. Ubrac sie na czas,ufryzowac ,umalowac i odwiedzic ubikacje ze 3 razy przed wyjsciem. To moja zmora jest. Czy sie denerwuje? To jakis stres jest,jakas jego forma . On zawsze wslizgnie sie jakims zakamarkiem ,choc go nie chce.  Mam jednak bron- rozowawa malenka tabletuszke. Dzieki temu uspokoi sie zoladek i nie bedzie fikac.
Jutro ma padac,oby sie to nie sprawdzilo, choc upaly tez wielce nie wskazane.  Facet przeczyta i powie i tak zle i tak niedobrze hi. Marzylby sie zloty srodek.
Ciesze sie tez na wiesci,ze moj komputerek znow smiga i jest naprawiony. Bede mogla wstawic zdjecia.  Dostane go juz w poniedzialek. Super!
I wreszcie bede mogla czytac bloga Asi Czapli,bo na tablecie oprocz tla nic mi sie nie wyswietlalo.

piątek, 4 lipca 2014

Porterament

Moja przyjaciolka jutro ma tluczenie butelek. Niestety mnie tam nie będzie. Tak dużo się ostatnio dzialo ,ze wylecialo mi to z glowy,jednak tak naprawdę nie mam z kim tam jutro jechać. Trochę mi smutno bo ,,wszyscy'' tam jutro będą. Bedzie impreza beze mnie.Na wesele ide sama,tz brat mnie zawozi. Szczerze to nie wiem jak to będzie bo brat nie umie sądząc mnie na wózek,robi to dość nieporadnie. Nie dziwota,bo nie ma kiedy tego robić. Mama moglaby pojechac tylko po to by mnie tam na miejscu posadzić na wozek ,ale nie chce. . Wiec mam pod górkę. Rodzinie w ogóle nie bardzo podoba się to,ze jade na wesele,mamie to,ze nie mam pary. Boi sie,ze jesli wystapia klopoty zoladkowe nie bedzie nikogo do pomocy. Ja ufam Bogu,ze nic zlego sie nie wydazy.Pewnie fajnie by bylo mieć faceta do towarzystwa, ale cóż życie mi poskapilo. Mam tylko jednego kumpla ,który przyjedzie z nazyczona. .
Jeszcze jedno wyzwanie mnie czeka na weselu, a mianowicie wysiedzenie  13 godzin na moim elektrycznym wózku. Niestety moja pupa juz nie jest tak jedrną jak kiedyś i po uplywie 3 godzin lewe udo zaczyna bolec. I nogi tez. Naszczescie przechylanie i odciazanie lewej strony pomaga. Bratu tez nie podoba się to,ze jadę, ze jestem swiatkiem, bo uważa, ze nie spelniam kryteriów i się nie nadaje. . On doswiadczyl, ze świadkowa  musi cos robić,pilnować alkoholu czy sukni panny mlodej,ukladac poprawiać itp a ja przecież nie mogę. Tylko,że moja G. nie oczekuje tego wszystkiego ode mnie. Ona chce bym byla. A szczerze, to zawsze chcialam być świadkiem . Kiedyś myslalam,ze będę na ślubie mojego brata,ale nie bylo mi to dane.  To,że G. mnie poprosila to dla mnie wielki zaszczyt i wyróżnienie i ogromna radość. Tylko tych jutrzejszych butelek mi żal i towarzystwa i atmoswery.