Na początku września odwiedziłam w sanatorium D. która była w Inowrocławiu . Już od roku myślałam jak to zorganizować by ją odwiedzić i jedyną osobą z którą wydawało mi się, że mogę do niej pojechać był Sz.
Jednak nic z tego nie wyszło i ostatecznie dobrze. Myślę ,że on nie czuł by się dobrze a ja z nim. W sensie, że myślałabym o jego dyskomforcie, współodczuwałabym jego dyskomfort.
Zapytałam M czy by się nie dało pojechać razem ,bo mi zależało .Nie nastawiałam się na nic, uda się to się uda. Nie, to nie. Żadnych oczekiwań. I ku mojej radości usłyszałam tak.
Mąż M pojechał z nami ,gdyby M potrzebowała przy mnie pomocy. . Byłam przekonana, że będzie jej potrzebować przy wkładaniu mnie do samochodu i wyciąganiu .Jednak moja przyjaciółka świetnie sobie poradziła z tym sama. Aż byłam w szoku. Czemu ?Bo już słyszałam ,że jestem za ciężka. Nie od niej ,tylko od innych osób. Urosłam też i mój brat ma problem czasem z włożeniem mnie do samochodu..
Podróż zaczęła się super, dzień stał się upalny. A ja zachwycałam się słońcem, cieniami i bryzą z solanek.. W tym spacerze ta bryza była dużą przyjemnością ,ale nie miałam odwagi prosić o dwie rundki w koło, bo najistotniejsza była D. Cieszyła się z mojej wizyty autentycznie. Myślałam, że to raczej z jej strony ,taka po prostu uprzejmość tak mówić. A jednak miłe jest, że ktoś cieszy się, że mnie widzi i komuś zależy by mnie zobaczyć.